2018_08_11-12 Słowacki Raj

Byłam w Raju, za życia. 
No bo to raj na ziemi. Właściwie mogę tak powiedzieć o każdych chyba górach, bo góry to takie kawałki świata, gdzie liczy się tylko szczęście, piekno i ... jeśli nie idzie się samemu - drugi człowiek. Dlatego do podróży starannie dobieram partnerów. Partnerów podróży, żeby ktoś nie wysnuł złego winosku. To może być mężczyzna lub kobieta. Nie ważne. Ważne, żeby czuł podobie. Żebym, kiedy spojrzę na tego kogoś, nie musiała zadawać głupich pytań typu 'Podoba Ci się?' 
Bo jeśli człowiek jest szczęśliwy ... nie trzeba go o to pytać. 

No dobrze. A teraz w góry. 

Dzień pierwszy to korki w podróży, która trwa dużo za długo i ... nadal nie mamy złych humorów. Wyobrażacie sobie? Korek co rusz, niemal nie sposób wyjechać z Polski do południa, choć ruszyliśmy dość wcześnie. A my mamy dobry humor. 
Dobrego humoru nie psuje nam też deszcz. Od rana pada, ale prognozy mówią najpierw, że do 12, potem 14 ... a pada ... cały dzień. Nie szkodzi. Kiedy w końcu docieramy do raju, szybko zdejmyjemy kurtki. Za ciepło i w sumie co za różnica czy mokniemy od środka czy z zewnątrz? Startujemy ze skróconego rozbiegu - (w końcu pół dnia podróżowaliśmy, a góra nadal czeka) - w Letanovcach - wchodzimy przez Bramę - foto 2 i ... chwilę później leje, a my za chwilę jesteśmy w młynie. Z Młyna ruszamy już po korzeniach, skałach, podestach, trzymając się łańcuchów lub nie ... nad lub obok Hornadu. Nie wiem czemu, ale nazwa jakoś tak kojarzy mi się z wielką rzeką, a tu potoczek ... brązowy od deszczy, wąski, chwilami rwący. Lepiej nie wpaść. Lepiej trzymać się ścieżki. OK, można czasem poskakać, pobiegać po kamieniach, korzeniach do góry. Ludzi jest mało. Kto lubi w takie pogody? MY! Mieliśmy szczęście bo właśnie dzięki niej jest niemal pusto. 
Docieramy do Klastoriska. Ruiny. Imponujące. 
A potem chata Klastorisko - tu czas się zatrzymał. Schronisko z białymi obrusami na stołach. Kiedyś białymi. Toaleta to osobny budyneczek. Niby wszystko działa, a człowiek najwpierw jednak sprawdza. :) Znacie to? Przypominają wam się dawne czasy? No właśnie. Nam też. 

Zbiegamy niemal w dół. OK, ja zbiegam i czekam. Zbiegam i czekam. Zresztą tą samą techniką wchodziłam pod górę. Biegnę i ...czekam. Biegnę i ... itp itd. 














Niedziela to całkiem inna bajka. Jedziemy do Dedinek. Już sama wioska jest na wysokości ponad 700 m.
A do tego ma jeziorko - Placmenska Masa. Obchodzimy wokół. idziemy znów góra, dół, góra, dół ... ale dziś bez asekuracji.  Potem na mostek i most kolejowy, tory. I nigdzie jednego zakazu. Byliśmy pewni, że nie jesteśmy w Polsce. :)










Komentarze